INSTAGRAM

Instagram

czytam pierwszy

Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

wtorek, 4 września 2018

RPA bez rezerwacji . część 1 Pretoria i JHB


RPA bez rezerwacji
Gdy przeglądasz sobie instagramowe profile podróżnicze – czasem masz wrażenie, że zdjęcia są podobne do siebie. Gdyby nie podpisy pod zdjęciami – nie wiedziałbyś czy to słoneczna Hiszpania, gorącą Brazylia czy kolorowe Maroko. Wypasione hotele i te same zdjęcia niczym „kopiuj wklej” różniące się tylko osobą w tle. Zdjęcia przeciągnięte przez Instagramowe filtry, wstawanie w nocy i kilkugodzinne czekanie na najlepsze ujęcie by pokazać piękno tego miejsca.

Gdy przyjeżdżamy na miejsce okazuje się, ze rzeczywistość trochę się różni. Bo piękna panorama była wykonana w hotelu, – na którą większość nas nie stać, a przy zabytku jest tyle tłumu, że oprócz miliona obcych ludzi na zdjęciu – ledwo można dostrzec to, co chcieliśmy uwiecznić na zdjęciu.
W łazience w hostelu nie ma pięknej marmurowej wanny wypełnionej kwiatami. W pokoju nie czeka na nas kosz z owocami, a przez okno widzimy jedynie ciemność. Większość z nas nie może sobie pozwolić na 5 gwiazdkowe hotele i profesjonalnego fotografa i sztabu specjalistów, którzy przygotują cię do zdjęcia roku.

Ja z ograniczonym budżetem, bez planu i samotnie podróżuję często słysząc „jak tu dotarłaś, – bo tu nie spotykamy turystów”. Zabieram was do RPA – bez blichtru, drogich pałaców i oglądania skrajnej biedy. a do RPA zaprowadziły mnie dwie książki, które polecam też przeczytać - Trevor Noah - Nielegalny i Kevin Richardson - zaklinacz lwów. 

Gdy pierwszy raz wyruszałam sama – chciałam wszystko zaplanować i mieć kilka planów ewakuacyjnych by nic nie mogło mnie zaskoczyć. Oczywiście wszystko sypało się w drobny mak i powodowało tylko frustracje i zabierało mi frajdę z podróżowania. Dlatego tym razem zaplanowałam sobie tylko pierwsze dwa dni w Johannesburgu, które niestety tuż po przyjeździe musiały być mocno zmodyfikowane.

Po 25 godzinach lotu z przesiadkami w Johannesburgu powitał mnie Polak – mieszkający od ponad 30 lat w RPA. Na dwa dni przed przylotem do JHB nie miałam noclegu i liczyłam na cud. I wtedy Odezwał się Grzegorz, który wysłał mi krotką wiadomość z zaproszeniem do jego domu „fajnie by było porozmawiać po polsku”. Zgodziłam się bez chwili wahania z nadzieją, że weekend spędzę w miłym towarzystwie.



Niestety po przyjeździe na miejsce okazało się, że mój gospodarz lekko zmodyfikował plany i wyjeżdżał na weekend, więc mógł mnie tylko ugościć tą pierwszą noc. Przy butelce wina i pełnej misce krakersów i opakowania ptasiego mleczka (zawsze mam kilka opakowań, jako podziękowanie za gościnę) znalazłam osobę w Pretorii, która z przyjemnością zgodziła się mnie ugościć przez następne dwa dni i noce. Na chwilę jeszcze wstąpiliśmy do rodziców, mojego uroczego gospodarza, na talerz domowego rosołu i tak zakończyliśmy ten dzień.


Pierwsza noc była miła, ale też pełna szoku. Niestety w RPA w prywatnych domach często nie ma ogrzewania i nocą temperatury oscylujące wokół zera mogą dać w kość. Na szczęście ubrałam się w dres grube skarpety i pod 3 kocami zasnęłam jak dziecko. No cóż zamiast zwiedzania Johannesburga postanowiłam zwiedzić Pretorię. Na szczęście walizkę mogłam zostawić u mojego gospodarza i tylko z podręczną torbą wyruszyłam na peron kolejowy po nową przygodę.


Bielizna termo aktywna i sportowa odzież biegowa doskonale sprawdziła się w zimowej aurze RPA.
W RPA rozkład godzin przyjazdu pociągów jak i zasady ruchu drogowego są tylko propozycją, którą nie każdy przyjmuje. Tak, więc jeden pociąg mi uciekł, bo stanęłam na końcu peronu i gdy już dobiegłam do wagonu – drzwi przede mną się zatrzasnęły. Na drugi czekałam ponad godzinę, bo akurat był strajk kolejarzy. Co prawda nigdzie mi się nie śpieszyło, ale oddałabym królestwo za kubek gorącego napoju na tym wietrznym odkrytym peronie. Gdy już prawie zamarzłam – nareszcie pociąg nadjechał i w cieple mogłam rozkoszować się krajobrazem cudownej Afryki. Gdy odkręcałam butelkę z wodą – natychmiast przy mnie pojawiła się obsługa pociągu i delikatnie zwróciła mi uwagę, że jedzenie i pice w pociągu jest zabronione. Bardzo spragniona musiałam odłożyć butelkę i przeczekać półgodzinną podróż z Johannesburga do Pretorii.




Bez braku Internetu, bez działającego Ubera jakoś znaleźliśmy się w Pretorii by razem spędzić miły dzień. Mojego towarzysza podróży nie było trudno znaleźć w tłumie. Jego dredy było widać z daleka (mimo, ze to popularna fryzura to się wyróżniała) Nie wiem, w której części miasta byłam, ale niewątpliwie byłam jedyną białą kobietą, która przechadzała się ulicami w tym miejscu.
Miejsce, w którym miałam spać okazało się małym pokojem z łóżkiem z czarną pościelą (oj pomyślałam, że przydałabym się Dorota Szelągowska w wytłumaczeniu, czego nie należy robić by pomniejszyć optycznie i tak mały pokój ;). Ale w sumie było czysto i ciepło – wiec zostawiłam rzeczy i wyruszyłam zwiedzić okolicę.

ja nie zwracałam uwagi na kolor skóry, ale mój przyjaciel to widział. Czarni nie lubią białych miejscowych, którym wydaje się, ze są lepsi. Ale nie znaczy to, że nie lubię wszystkich białasów - tylko tych co się wywyższają - czyli sprawdza się powiedzenie - "agresja budzi agresję" - czyli błędne koło. Dla mnie liczy sie wnętrze a nie kolor naszej skóry. są źli biali i źli czarni i na odwrót. Kolor skóry nie powinien definiować tego kim jesteś.




 na środku ulicy można kupić wszystko (banany, awokado, mango, ładowarkę do telefonu), ale także można zobaczyć klaunów, mimów itd.



RPA ma 3 stolice, (bo przecież – jedna to by było zbyt prosto), jeśli ktoś z was nie wiedział. Pretoria jest jedną z nich i zalicza się, jako (stolica egzekutywna). Nie jestem wielbicielką Uberów ani taksówek – wolę zwykłe lokalne środki lokomocji lub spacer.
Choć kilka kilometrów spaceru nigdy nie stanowiło dla mnie problemu to jednak przeciskanie się pomiędzy górami śmieci nie było zbyt przyjemne. Na początku poszłam tam gdzie większość turystów – pod pomnik Nelsona Mandeli. Mnóstwo turystów i kijków do selfie by zrobić sobie zdjęcie z wielkim pomnikiem człowieka, którego czyny po tylu latach dużo osób krytykuje.
Pamiętam kiedyś jak w Polsce łatwiej było znaleźć knajpę sushi, pizzerię niż polska domową kuchnię. W RPA na każdym rogu są fastfoody. Ryba z frytkami i frytki z frytkami to codzienność Afrykańczyków. Wpływ kolonii Holenderskiej i Brytyjskiej czuć na każdym stole. Przesłodzone desery dają wrażenie, jakby ilość cukru w cukrze była tam wyższa niż u nas. Jeśli prosisz danie bez frytek lub ich nie zjadasz – patrzą na ciebie jak na kosmitę. Jednak największym problemem było dla mnie wypicie afrykańskiej kawy. Niestety wszędzie królowały „włoskie kawy”, a kupno lokalnej kawy było dużym problemem.



Bardzo spodobały mi się stanowiska – typu – „mydło i powidło”. My przyzwyczailiśmy się, że wszystko, co stare po prostu się wyrzuca i kupuje nowe, bo nas na to stać – tak się wszystko reperuje. Na ulicach stoją małe straganiki, gdzie za około naszego 1 zł kupisz 3 opakowania chrupek bądź kilka bananów czy też na miejscu zacerują ci gacie czy zreperują radio. 



Afrykańczycy nigdzie i nigdy się nie spieszą. Każdy pyta cię jak ci mija dzień, jak się czujesz, co u ciebie słychać i często wizyta w supermarkecie a raczej kolejka do kasy trwa w nieskończoność z powodu tych pogaduch.

Nie wiem czy kojarzycie takie przyczepki do butów informujące, ze to są buty ze skóry. Taki kawałek skóry przyczepiony na koralikach. W Pretorii nie tylko nie urywa się tych kawałków skóry, ale nosi tak by było je widać, bo to jest cool. Ale najbardziej rozwaliła mnie „gangsterska moda”, czyli spodnie prawie opuszczone do kolan tak by było widać gacie pod nimi. O mało nie pękłam ze śmiechu jak zobaczyłam gacie w słodkie misie. Wyobraziłam sobie wpadających rabusiów z pistoletami w dłoniach i w tym słodkich gaciach w misie;) Mój przyjaciel nie zrozumiał, dlaczego tak bawi mnie jego styl ubierania.


Po włoskiej kawie chciałam zjeść cos afrykańskiego, byle nie fastfood. Mój przyjaciel zaprowadził mnie do typowo lokalnej knajpy. Cos jak sklep rzeźnika, gdzie możesz kupić mięso i zanieść je do domu by przyrządzić z niego obiad – bądź poprosić o przyrządzenie na miejscu. W RPA mówi się „mięso to mięso, a kurczak to sałatka”. Wołowina jest tam bardzo dobra i tania (w porównaniu do naszych cen”. Zamówiliśmy obiad składający się ze steku, kiełbasy, papki Pap (z kukurydzy) i chakalaka (ostrej sałatki z marchewki). I do tego bardzo dobre afrykańskie piwo. Prosto tanio i smacznie. Mimo, ze byłam jedyną „białą osobą” w tym miejscu nie czułam się ani zagrożona ani źle. Za to ilość jedzenia, jaką zamawiali osoby siedzące obok mnie, szokowała. Lubią dużo mięsa !!!!
Pretoria nie jest turystyczna i nie ma zbyt wiele do zaoferowania, ale tu można zobaczyć prawdziwą Afrykę. W Afryce nadal jest podział na kolor skóry. Są dzielnice białych i czarnych. Oczywiście powoli to zaczyna się mieszać, gdyż do Afryki przybywa coraz więcej białych ludzi (potrzeba jest dużo wykwalifikowanych pracowników, którym dobrze tu płacą). Mnóstwo dzieciaków, które za mniej niż 1 zł muszą przeżyć, dlatego żywią się tanimi chrupkami lub popcornem. Mnóstwo śmieci na ulicach i jeszcze więcej bezdomnych na ulicy. Bogaci turyści jeżdżą do Soweto zobaczyć głód i nędzę. Płacą za to dużo kasę by z dachu luksusowego autobusu popatrzyć na biedę. Tu można przejść się po prostu ulicą, by doświadczyć tego samego.





Po całym dniu wieczorem zmęczona wracałam do domu jedząc pączki (street food) i szczęśliwa, ze położę się spać. Ale jakby było tak łatwo było by nudno. Okazało się, że zgubiliśmy klucz od mieszkania i trzeba było wyłamać drzwi. Jak nie boje się podróżować sama, tak zasnąć bez możliwości zamknięcia drzwi mnie przerażało. Więc po znalezieniu darmowego wi-fi znalazłam osobę, która zaoferowała się po mnie przyjechać i zabrać mnie do siebie. 

Jeszcze przed opuszczeniem Pretorii mój gospodarz za punkt honoru postawił sobie ugościć mnie jak królową i ugotował kolację. Była bardzo smaczna, choć bardzo tłusta. oni bekon smażą na litrze oleju. Dostałam kluski (słowo al dente u nich nie istnieje, najlepsze są rozgotowane kluchy) z rybkami z puszki i bardzo ostro przyprawione. 



chcecie znać dalszą część ;)))?

następny przystanek okazał się być w następnym mieście o czym dowiedziałam się nad rankiem. Ale są takie w życiu momenty, że „to, ze masz dach nad głową przesłania ci cała resztę”. 

Przyjechał po mnie uroczy holender, którego akcent był tak niezrozumiały, że po prostu kiwałam głową i uśmiechałam się, kompletnie nie wiedząc, co do mnie mówi. Samochód wyglądał tak, ze w Europie nie byłby dopuszczony do ruchu. Na kolanach kierowcy siedział duży spasiony labrador, wiec to, że dojechałam na miejsce było dużym sukcesem. Tak o to dojechałam do miasta Centurion. A konkretnie wylądowałam na farmie ;) gdzie poczułam się torchę jak aktorka na planie serialu „Dr Quinn”.

c.d.n.






p.s. bardzo bym chciała podziękować autorowi bloga Masy Perłowej i polecić wam ten blog http://www.masaperlowa.pl
gdzie przed wyjazdem znalazłam wiele ciekawych wskazówek o RPA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz