INSTAGRAM

Instagram

czytam pierwszy

Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

piątek, 28 września 2018

sekrety i kłamstwa


Sylwia Trojanowska – Sekrety i kłamstwa
#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (7) 93/100
Magdalena prawie po 20 latach wraca do rodzinnego domu by pogodzić się ze swoim dziadkiem. Okazuje się, ze dziadek uknuł przybycie wnuczki by opowiedzieć jej historię i tajemnice, które skrywał od lat.
W książce mamy opisany dawny i dzisiejszy Szczecin. Pełne uroku uliczki. Rodziny się nie wybiera i często dobrze wygląda tylko na zdjęciu. Ja sama nie poznałam żadnego z dwóch moich dziadków, a babcia zmarła, gdy byłam mała i zawsze brakowało mi opowieść z tamtych dawnych burzliwych lat.
Bohaterowie książki uparci – każdy na swój sposób. Czy wybaczą sobie i zaczną żyć na nowo. Czasem to, co wydaje się złe jest następstwem traumatycznych przeżyć. Wojna ukształtowała naszych dziadków i babcie. Oni musieli szybko dorosnąć, w wieku 12 lat musieli zachowywać się jak 20latkowie. Często nie maja dobrych relacji z wnukami z powodu traumatycznych przeżyć w czasie wojny.
I taka historia tu występuje. Książkę czyta się jak rodzinne listy schowane na strychu. Już pożółkłe ze starości, ale pełne miłości i ciepła.
Z przyjemnością zatopiłam się w tej lekturze i odpoczęłam od seryjnych morderców. Na jesienne dni przy kubku gorącej kawy koi serce.
Książka jest pierwszym tomem i powoduje duży niedosyt. Bo jeszcze wiele spraw dziadek nie wyjaśnił, a jego czas w każdej chwili może dobiec końca. Ja z niecierpliwością czekam na drugi tom by dowiedzieć się, co kryją rodzinne tajemnice rodziny Starków. No i czy dziadek zdąży opowiedzieć swoja historie i pogodzić się z wnuczką zanim odejdzie z tego świata.
Ja uroniłam kilka łez czytając o cierpieniach ludzi w czasie wojny. Opisy były na tyle obszerne by wyobrazić sobie ból tych ludzi i na tyle zwięzłe by nie urazić wrażliwszych czytelników.
Polecam szczególnie wnuczkom, jako książkę, która może zainspirować was do rozmowy z waszymi dziadkami. Bo trzeba się śpieszyć, bo ludzie tak szybko odchodzą.



wtorek, 25 września 2018

Chrobot - czy miałeś szczęście


Tomasz Michniewicz - CHROBOT
#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (6) 92/100
 „Kiedy kończy się dzieciństwo? Gdy masz sześć, siedem czy dziesięć lat? Gdy pierwszy raz wychodzisz? Gdy choćby przez chwilę jesteś zdany tylko na siebie?”
Siedem różnych osób i siedem różnych miejsc na świecie. Ciągle słyszymy, że ciężka praca zawsze się opłaci i trzeba robić swoje. Tylko bez odrobiny szczęścia i startu z tej samej pozycji nie jest to tkaie oczywiste.
 Historie ludzi opisane w krótkich felietonach - mamy okazję podglądać ich świat od urodzenia aż do samodzielności.
Poznajemy Kanae z Japonii gdzie „ceremonie to jak odhaczanie kolejnych punktów planu na szczęśliwe życie. Będzie je odhaczać też później, spełniając następne oczekiwania. Najpierw nauka, podczas studiów znalezienie męża i później ciągła praca, by na starość móc odpocząć i mieć pieniądze by zwiedzić świat.
Juanita z Kolumbii, która sprzeciwiała się byciu damą i marzyła o karierze piosenkarki. Casey z USA, która zrozumie, że życie to nie American dream. Marggie z Ugandy, gdzie wychowanie przez bicie jest najlepszym sposobem dyscyplinowania dzieci.  Reilly z Zimbabwe, który musiał od dziecka polować by mieć co jeść. Madhuri w Indniach, gdzie w kolejce po wodę trzeba stać kilka godzin. Mika z Finlandi, gdzie niegrzeczne dziecko zostawia się w lesie by samo dało sobie radę.
Siedmioro dzieci w podobnym wieku z siedmiu różnych miejsc, Będą dorastać w tym samym czasie, ale nigdy się nie spotkają.
Jeszcze do końca roku daleko, ale uważam, ze jest to jedna z najlepszych książek, które czytałam. Uwielbiam podróżować i mieszkać u lokalsów i podpatrywać ich życie.
Bardzo się różnimy i nikt tak naprawdę nie wie, która droga jest najlepsza. Czy surowe wychowanie w Finlandii, gdzie bezrobocia faktycznie nie ma, a nawet pierwsza pensja pozwala na swobodne dorosłe życie. Czy studiowanie w Kolumbii, gdzie papier tylko kosztuje i nic nie daje. Czy brak dzieciństwa i ciągła praca w Japonii i największy odsetek samobójstw pośród młodych ludzi, którzy nie wytrzymują wyścigu szczurów i w których nie liczy się jednostka. Itd.
Oprócz śledzenia losów bohaterów, możemy dowiedzieć, się jak bogate kraje wykorzystują te biedniejsze. Wolontariat – och powiem wam, ze marzyłam, aby pojechać i pomagać, ale niestety wiele firm uczyniło sobie biznes z tych „naszych zachcianek pomocy”. Byłam jedną z tych oburzonych, które nie mogły pojąć, dlaczego za wolontariat trzeba płacić. Ta książka otworzyła mi oczy na to pytanie.
Pewnie teraz lub ostatnio piliście sobie kawę w jednej z sieci kawiarni i chodzicie w ciuchach kupionych w sieciówkach. Często są to rzeczy okupione cierpieniem dzieci (ludzi). Przepyszna kawa z Afryki, która budzi nas rano do życia i którą kupujemy za duże pieniądze – to ciężka praca ludzi, którzy za swoja pracę dostają nędzne wynagrodzenie.
W Afryce często roczny koszt nauki dziecka to 50 zł. My często podróżując po świecie potrafimy się targować do upadłego i być szczęśliwym, jeśli kupimy cos po taniości. Czasem tylko to nie ma sensu. Bo gdy następnym razem będziemy targować się o drobne pomyślmy, ze te kilka złotych może komuś starczyć na kilka dni by wyżywić rodzinę, że te pieniądze można odłożyć na naukę jednego z wielu dzieci, i zmienić jego świat.
Chcemy mieć wszystko tanie i najlepsze. Często w tym pędzie zapominamy o człowieczeństwie. Owszem możemy pojechać do dobrego hotelu w Afryce gdzie właścicielem jest ktoś z zagranicy, który by nie płacić podatków zarejestrował się na wyspach owczych. Możemy sobie myśleć, przecież on daje prace tylu ludziom – pensje, które ciężko starczają na podstawowe potrzeby, ale lepsze to niż nic. Gdyby uczciwie płacił normalne pensje i podatki nie miałby kilku miliardów dochodu z tego biznesu. Lepiej pojechać do domu, pensjonatu, który prowadzi lokalna rodzina i tam zostawić pieniądze. Przecież hotele wszędzie wyglądają tak samo. A od innych kultur można dużo się nauczyć.
Książka kontrowersyjna, ale budzi emocje i zmusza do zastanowienia się, w jakim świecie żyjemy, a w jakim chcielibyśmy żyć. Wciągnęła mnie bez reszty i często przyprawiała o szybsze bicie serca. Prawdziwa i szczera do bólu.
Bo tak naprawdę dużo zależy od szczęścia, które sprawiło, że urodziłeś się tu a nie gdzie indziej. Więc nie osądzaj kogoś, ze mu nie wyszło i zastanów się, po co to wszystko.
Polecam ocena 10+/10
Życie pisze najlepsze scenariusze i książki.



czwartek, 20 września 2018

13 minut - dramat dla młodzieży


Sarah Pinborough – 13 minut
#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (5) 91/100
Spodziewałam się dobrego i mrocznego thrillera, a znalazłam dobrą powieść dla młodzieży.
Pierwsza część była dla mnie strasznie nudna, że chciałam odłożyć ją na półkę i dać sobie spokój. Ale słyszałam tyle dobrych recenzji, ze się nie poddałam. Druga część o wiele bardziej przypadła mi do gustu. Nareszcie cos się działo.
Chyba jestem za staram na młodzieżową literaturę, bo szkolne problemy, pierwsza miłość, zauroczenie to dla mnie już bardzo odległy wręcz galaktyczny temat i nudziłam się podczas czytania.
Nie było dla mnie żadnego napięcia czy elementu dramatu. Dobry kryminał, ale raczej do thrillera mu dużo brakuje. Przez pierwszą część książki brnęłam tak wolno jak mucha w smole, za to druga część minęła mi szybko.
Nie jest to zła książka pod warunkiem, że lubi się tą literaturę. Ja nie żałuję, że poświęciłam czas na jej przeczytanie.
Jest to historia znudzonych nastolatek, którym z nudów przychodzi abstrakcyjny plan, który ma tragiczny finał. Pokazuje, jak dzieci pozostawione same sobie wpadają na pomysły, które zmieniają ich życie. Nastolatki, którym w głowach się poprzewracało, – bo z wysokim kieszonkowym i zajętymi non stop rodzicami – zagubiły się w swojej okrutności.
Wypadek, zemsta dziewczyn i szkolne problemy to mocne atuty tej książki. Ale brak psychopatów, morderstwa, chwil grozy i napięcia, co mogłoby świadczyć o tym, ze jest to thriller.
Jest to powieść dla młodzieży. Ja, która już dawno skończyłam szkołę, że powoli zapominam nazwę liceum, do którego chodziłam, ciut się wynudziłam.


niedziela, 16 września 2018

życie stewardesy - podróż do nieba


Olga Kuczyńska – życie stewardesy
#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (4) 90/100
Od dłuższego czasu obserwuję Olgę Kuczyńska na Instagramie i jej profil „życie stewardesy”. Ale powiem szczerze, że nabyłam tą książkę w promocji, 3 za 2 – czyli dodałam ja do koszyka, bo teoretycznie miałam ją gratis. Pomyślałam, że co może być fascynującego w pracy stewardesy.
I tu się zawiodłam, – bo książka od pierwszych zdań okazała się ciepłą fascynującą książką o tym jak Olga krok po kroku spełniała swoje marzenie o byciu Stewardesą. Podziwiam ja za to, że w wieku 15 lat wiedziała, co chce robić i nigdy się nie poddała.
Uwielbiam podróżować, ale podróż samolotem traktuje, jako szybki środek komunikacji. Stewardesy zawsze traktowałam, jako panie, które maja uprzyjemniać podróż. Z książki dowiedziałam się, że ich praca jest naprawdę ciężka a podawanie napojów to jedna z najmniej ważnych rzeczy, które muszą robić.
To nie tylko książka o pracy stewardesy, ale też książka o marzeniach i o miłości. Gratuluję talentu autorce, bo z jej historii od samego początku bije ciepło i radość. Nie mogłam się oderwać od tej książki i zarwałam noc by ją dokończyć. Trzymam kciuki za marzenia Olgi. Wspaniała osoba, która ma wspaniałe wielkie serce i nie odwraca głowy, gdy widzi, że ktoś potrzebuje pomocy. Zmieniłam życie pewnej dziewczynki z Indii.

Napisze – krótko – przeczytajcie tą książkę, – bo dla mnie jest to jedna z lepszych książek tego roku. Niby prosta, ale pełna emocji i ciepła, – które jest zasługa autorki. Jeśli lubicie podróżować przeczytajcie książkę, która zmieni wasze podejście do latania i obsługi samolotu.

„pewnego dnia wszyscy odlecimy.
Wybierzemy się w podróż wolną od kosztów.
Nie martw się o miejsce, będzie potwierdzone.
Ten lot jest zawsze o czasie.
Twoje dobre czyny będą twoim bagażem.
Człowieczeństwo będzie twoim paszportem.
Wizą będzie miłość …..
Upewnij się, że robisz wszystko, aby ten ostatni lot do raju był twoim zasłużonym z biznes klasie.”



czwartek, 13 września 2018

Dietoland - czy szczupła znaczy szczęśliwa


Sarai Walker - dietoland




#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (3) 89/100
„To niesłuszne, żeby kobiety musiały się zakrywać przed męskim spojrzeniem. Po czyjej stronie leży problem: kobiet, które dopuściły się straszliwej zbrodni istnienia, czy też mężczyzn, którzy postanowili je uprzedmiotowić? Jeśli widok niezakrytej kobiety cię razi, to nie wychodź z domu albo zasłoń sobie oczy. A najlepiej wypal je sobie kwasem. Wtedy już nigdy nie będziesz musiał patrzeć na nic, co mogłoby cię urazić.” – uwielbiam ten tekst ;)
Plum – kobieta z duża nadwagą – ma zaplanować operację żołądka, dzięki której w ciągu 9 miesięcy zrzuci wszystkie zbędne kilogramy. Kupuje kolorowe ciuchy już na swoją szczupłe nowe ciało i fantazjuje jak to jej się życie zmieni. Będzie robiła to wszystko, czego do tej pory nie mogła. Pewnego dnia spotyka kobietę, która w zamian za wykonanie kilku zadań dostanie 20 000 dolarów.
Książka bardzo feministyczna, co może potwierdzić wstawione przeze mnie cytat. Dążymy do bycia szczupłym często zapominając, ze żyjemy tu i teraz i gdy nie pokochamy siebie teraz szczuplejsze ciało nic nie zmieni w naszym życiu. Książka skłania do refleksji.
Sama fabuła jest niezła, ale wątek kryminalny dla mnie tragiczny. W ogóle mógł nie istnieć, a zakończenie było mega przekombinowane. Trochę wiedziałam jak czuje się Plum, bo sama kiedyś miałam 15 kilo nadwagi. Pamiętam te obsesyjne liczenie kalorii, diety białkowe, bananowe itd. Wyboru Plum dotyczącego operacji jak i zachowania się podczas wykonywania powierzonych zadań nie akceptowałam. Dla mnie równowaga leży gdzieś po środku – akceptacja, a obżeranie się do granic możliwości to zupełnie inna para kaloszy. Książka w większości mi się podobała, choć jak już wspomniałam watek kryminalny był do bani. Ta agresywność do facetów jak i przyklejanie łatek do ładnych kobiet „ruchalne” było trochę słabe. Dzielenie na świat kobiet, które nic nie robią ze swoim wyglądem i na takie, co się ulepszają. Nie ma nic złego w polepszaniu siebie (no zrobienie cycków jeśli jest się płaskim jak deska), jeśli to podniesie jakiejś kobietę samoocenę. Uważam, że wszędzie jest umiar a tu czułam, ze kobieta, która dba o siebie chce tylko podobać się mężczyznom – tak żeby chcieli się z nią przepaść.  WTF
Książkę polecam – bardzo fajnie i szybko się czytało mimo tych minusów.
Podobno powstał serial na podstawie tej książki

sobota, 8 września 2018

moje serce w dwóch światach. co zrobiła Lou


Jojo Moyes – moje serce w dwóch światach
#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (2) 88/100
„pomyślałam o kompromisach, na jakie idziemy, żeby usprawiedliwić swoje decyzje.”
Lou ma chłopaka, dostała wymarzona pracę w Nowym Yorku, ale mimo wszystko ciągle jest tą małą niezdecydowana dziewczynką. Chodzi do pracy, codziennie telefonuje do Sama, który został w Londynie do czasu, gdy spotyka Josha. Josh nie jest zwykłym chłopakiem – jest tak podobny do ukochanego Willa, że dziewczyna traci dla niego głowę.
Czy dla nowej znajomości dziewczyna rzuci obecnego chłopaka. Czy w końcu dorośnie i zacznie żyć tak jak chce, a nie tak jak inni tego oczekują.
„to bzdura, ze my kobiety, możemy mieć wszystko. Nigdy nie miałyśmy i nigdy nie będziemy mieć. Zawsze musimy dokonywać trudnych wyborów.”
Zdecydowanie jest to moja ulubiona część z tej „trylogii”. Choć przyznam szczerze, ze nie wiem, dlaczego Pani Moyes akurat Polkę – wybrała, jako osobę, która nie jest zbyt bystra, nie umie mówić po angielsku i trochę kombinuje. Fakt to tylko historia, ale gdy występuje ktoś z polski, kto ewidentnie nie grzeszy rozumem – to nie jest miło. Strasznie irytowała mnie ta dziewczyna – aż miałam ochotę przyłożyć jej, albo żeby cos jej się stało i opuściła ta historię.   
„Jak bardzo kształtują nas ludzie, którzy nas otaczają, i jak z tego powodu trzeba uważać, wybierając ich, a potem przyszło mi do głowy, że mimo wszystko może okazać się, że trzeba ich utracić, żeby tak naprawdę odnaleźć siebie.”
Lou też czasami potrafiła zachowywać się jak rozkapryszona pięciolatka, której zabrano lizaka. No, ale napisze szczerze, że czasami czytając ja widziałam dawna siebie. My kobiety lubimy rozwarstwiać problemy na miliony małych problemików i w jednym zdaniu potrafimy doszukać się tysięcy podtekstów i pytań, – co on miął na myśli. Wiec często uśmiechałam się czytając jej przygody z mężczyznami.
To chyba najradośniejsza część. Po drugiej byłam bardzo zniechęcona, ale ta część zdecydowania przywróciła mi wiarę w Jojo Moyes. Chciałabym zobaczyć ekranizację tej części i zobaczyć Sama, którego bardzo polubiłam. Zdecydowanie to on przykuł moją uwagę i nadał tej historii nutki erotyzmu.
Polecam – szczególnie na jesienne wieczory.

czwartek, 6 września 2018

Jojo Moyes - zanim sie pojawiłeś - miłość nie zna granic


Jojo Moyes – zanim się pojawiłeś
#czytelniczeigrzyska2018 #taniaksiążkapl
Etap 9 (1) 87/100 książki na podstawie, których powstał film lub serial
Filmu jeszcze nie widziałam i po drugiej części tej trylogii byłam trochę zniechęcona do tej historii. Ale cieszę się, ze ja przeczytałam, bo bardzo mi się spodobała ta wzruszająca historia.
Lou Clark – słodka niezdara. Ma pracę, którą lubi i chłopaka, którego chyba kocha. Pewnego dnia traci pracę w kawiarni i w pośredniaku znajduje ogłoszenie o poszukiwaniu opiekunki do chorego mężczyzny. Nie wie, że tym mężczyzną będzie przystojny młody bankier, który nauczy ją żyć. On bez wiary w życie, ona bez ambicji i spotkanie, które oboje ich zmienia.
Czasem patrząc na nasze życie – myślimy sobie jak los sobie z nas zakpił. Fan sportów ekstremalnych doznaje ciężkiego wypadku na ulicy tuz pod jego firmą. Z człowieka, który żył pełnia życia został skazany na ciągłą opiekę. Sparaliżowany od szyi w dół nie widzi sensu dalszego życia. Z rodzicami idzie na układ, czego zwiastunem jest pojawienie się młodej opiekunki.
Oprócz pięknej historii, mamy tu poruszony problem chorych ludzi i prawo do eutanazji. Ciężki temat, który kłóci często się z naszą wiarą, w to, ze to zabawa w Boga. Drugim problemem jest prawo do miłości osób niepełnosprawnych.
Uwielbiam książki, które w historii niosą przesłanie i zmuszają do myślenia. Między banalna historią niezdarnej młodej kobiety, której życie przecieka przez palce kryją się piękna historia o marzeniach. Zycie jest tak krótkie i kruche, ze odkładanie marzeń na przyszłość może nigdy nie nastąpić. Żyjemy tu i teraz i powinniśmy życie traktować jak największy dar.
 Polecam tą książkę – a ja idę obejrzeć w końcu film ;)

wtorek, 4 września 2018

RPA bez rezerwacji . część 1 Pretoria i JHB


RPA bez rezerwacji
Gdy przeglądasz sobie instagramowe profile podróżnicze – czasem masz wrażenie, że zdjęcia są podobne do siebie. Gdyby nie podpisy pod zdjęciami – nie wiedziałbyś czy to słoneczna Hiszpania, gorącą Brazylia czy kolorowe Maroko. Wypasione hotele i te same zdjęcia niczym „kopiuj wklej” różniące się tylko osobą w tle. Zdjęcia przeciągnięte przez Instagramowe filtry, wstawanie w nocy i kilkugodzinne czekanie na najlepsze ujęcie by pokazać piękno tego miejsca.

Gdy przyjeżdżamy na miejsce okazuje się, ze rzeczywistość trochę się różni. Bo piękna panorama była wykonana w hotelu, – na którą większość nas nie stać, a przy zabytku jest tyle tłumu, że oprócz miliona obcych ludzi na zdjęciu – ledwo można dostrzec to, co chcieliśmy uwiecznić na zdjęciu.
W łazience w hostelu nie ma pięknej marmurowej wanny wypełnionej kwiatami. W pokoju nie czeka na nas kosz z owocami, a przez okno widzimy jedynie ciemność. Większość z nas nie może sobie pozwolić na 5 gwiazdkowe hotele i profesjonalnego fotografa i sztabu specjalistów, którzy przygotują cię do zdjęcia roku.

Ja z ograniczonym budżetem, bez planu i samotnie podróżuję często słysząc „jak tu dotarłaś, – bo tu nie spotykamy turystów”. Zabieram was do RPA – bez blichtru, drogich pałaców i oglądania skrajnej biedy. a do RPA zaprowadziły mnie dwie książki, które polecam też przeczytać - Trevor Noah - Nielegalny i Kevin Richardson - zaklinacz lwów. 

Gdy pierwszy raz wyruszałam sama – chciałam wszystko zaplanować i mieć kilka planów ewakuacyjnych by nic nie mogło mnie zaskoczyć. Oczywiście wszystko sypało się w drobny mak i powodowało tylko frustracje i zabierało mi frajdę z podróżowania. Dlatego tym razem zaplanowałam sobie tylko pierwsze dwa dni w Johannesburgu, które niestety tuż po przyjeździe musiały być mocno zmodyfikowane.

Po 25 godzinach lotu z przesiadkami w Johannesburgu powitał mnie Polak – mieszkający od ponad 30 lat w RPA. Na dwa dni przed przylotem do JHB nie miałam noclegu i liczyłam na cud. I wtedy Odezwał się Grzegorz, który wysłał mi krotką wiadomość z zaproszeniem do jego domu „fajnie by było porozmawiać po polsku”. Zgodziłam się bez chwili wahania z nadzieją, że weekend spędzę w miłym towarzystwie.



Niestety po przyjeździe na miejsce okazało się, że mój gospodarz lekko zmodyfikował plany i wyjeżdżał na weekend, więc mógł mnie tylko ugościć tą pierwszą noc. Przy butelce wina i pełnej misce krakersów i opakowania ptasiego mleczka (zawsze mam kilka opakowań, jako podziękowanie za gościnę) znalazłam osobę w Pretorii, która z przyjemnością zgodziła się mnie ugościć przez następne dwa dni i noce. Na chwilę jeszcze wstąpiliśmy do rodziców, mojego uroczego gospodarza, na talerz domowego rosołu i tak zakończyliśmy ten dzień.


Pierwsza noc była miła, ale też pełna szoku. Niestety w RPA w prywatnych domach często nie ma ogrzewania i nocą temperatury oscylujące wokół zera mogą dać w kość. Na szczęście ubrałam się w dres grube skarpety i pod 3 kocami zasnęłam jak dziecko. No cóż zamiast zwiedzania Johannesburga postanowiłam zwiedzić Pretorię. Na szczęście walizkę mogłam zostawić u mojego gospodarza i tylko z podręczną torbą wyruszyłam na peron kolejowy po nową przygodę.


Bielizna termo aktywna i sportowa odzież biegowa doskonale sprawdziła się w zimowej aurze RPA.
W RPA rozkład godzin przyjazdu pociągów jak i zasady ruchu drogowego są tylko propozycją, którą nie każdy przyjmuje. Tak, więc jeden pociąg mi uciekł, bo stanęłam na końcu peronu i gdy już dobiegłam do wagonu – drzwi przede mną się zatrzasnęły. Na drugi czekałam ponad godzinę, bo akurat był strajk kolejarzy. Co prawda nigdzie mi się nie śpieszyło, ale oddałabym królestwo za kubek gorącego napoju na tym wietrznym odkrytym peronie. Gdy już prawie zamarzłam – nareszcie pociąg nadjechał i w cieple mogłam rozkoszować się krajobrazem cudownej Afryki. Gdy odkręcałam butelkę z wodą – natychmiast przy mnie pojawiła się obsługa pociągu i delikatnie zwróciła mi uwagę, że jedzenie i pice w pociągu jest zabronione. Bardzo spragniona musiałam odłożyć butelkę i przeczekać półgodzinną podróż z Johannesburga do Pretorii.




Bez braku Internetu, bez działającego Ubera jakoś znaleźliśmy się w Pretorii by razem spędzić miły dzień. Mojego towarzysza podróży nie było trudno znaleźć w tłumie. Jego dredy było widać z daleka (mimo, ze to popularna fryzura to się wyróżniała) Nie wiem, w której części miasta byłam, ale niewątpliwie byłam jedyną białą kobietą, która przechadzała się ulicami w tym miejscu.
Miejsce, w którym miałam spać okazało się małym pokojem z łóżkiem z czarną pościelą (oj pomyślałam, że przydałabym się Dorota Szelągowska w wytłumaczeniu, czego nie należy robić by pomniejszyć optycznie i tak mały pokój ;). Ale w sumie było czysto i ciepło – wiec zostawiłam rzeczy i wyruszyłam zwiedzić okolicę.

ja nie zwracałam uwagi na kolor skóry, ale mój przyjaciel to widział. Czarni nie lubią białych miejscowych, którym wydaje się, ze są lepsi. Ale nie znaczy to, że nie lubię wszystkich białasów - tylko tych co się wywyższają - czyli sprawdza się powiedzenie - "agresja budzi agresję" - czyli błędne koło. Dla mnie liczy sie wnętrze a nie kolor naszej skóry. są źli biali i źli czarni i na odwrót. Kolor skóry nie powinien definiować tego kim jesteś.




 na środku ulicy można kupić wszystko (banany, awokado, mango, ładowarkę do telefonu), ale także można zobaczyć klaunów, mimów itd.



RPA ma 3 stolice, (bo przecież – jedna to by było zbyt prosto), jeśli ktoś z was nie wiedział. Pretoria jest jedną z nich i zalicza się, jako (stolica egzekutywna). Nie jestem wielbicielką Uberów ani taksówek – wolę zwykłe lokalne środki lokomocji lub spacer.
Choć kilka kilometrów spaceru nigdy nie stanowiło dla mnie problemu to jednak przeciskanie się pomiędzy górami śmieci nie było zbyt przyjemne. Na początku poszłam tam gdzie większość turystów – pod pomnik Nelsona Mandeli. Mnóstwo turystów i kijków do selfie by zrobić sobie zdjęcie z wielkim pomnikiem człowieka, którego czyny po tylu latach dużo osób krytykuje.
Pamiętam kiedyś jak w Polsce łatwiej było znaleźć knajpę sushi, pizzerię niż polska domową kuchnię. W RPA na każdym rogu są fastfoody. Ryba z frytkami i frytki z frytkami to codzienność Afrykańczyków. Wpływ kolonii Holenderskiej i Brytyjskiej czuć na każdym stole. Przesłodzone desery dają wrażenie, jakby ilość cukru w cukrze była tam wyższa niż u nas. Jeśli prosisz danie bez frytek lub ich nie zjadasz – patrzą na ciebie jak na kosmitę. Jednak największym problemem było dla mnie wypicie afrykańskiej kawy. Niestety wszędzie królowały „włoskie kawy”, a kupno lokalnej kawy było dużym problemem.



Bardzo spodobały mi się stanowiska – typu – „mydło i powidło”. My przyzwyczailiśmy się, że wszystko, co stare po prostu się wyrzuca i kupuje nowe, bo nas na to stać – tak się wszystko reperuje. Na ulicach stoją małe straganiki, gdzie za około naszego 1 zł kupisz 3 opakowania chrupek bądź kilka bananów czy też na miejscu zacerują ci gacie czy zreperują radio. 



Afrykańczycy nigdzie i nigdy się nie spieszą. Każdy pyta cię jak ci mija dzień, jak się czujesz, co u ciebie słychać i często wizyta w supermarkecie a raczej kolejka do kasy trwa w nieskończoność z powodu tych pogaduch.

Nie wiem czy kojarzycie takie przyczepki do butów informujące, ze to są buty ze skóry. Taki kawałek skóry przyczepiony na koralikach. W Pretorii nie tylko nie urywa się tych kawałków skóry, ale nosi tak by było je widać, bo to jest cool. Ale najbardziej rozwaliła mnie „gangsterska moda”, czyli spodnie prawie opuszczone do kolan tak by było widać gacie pod nimi. O mało nie pękłam ze śmiechu jak zobaczyłam gacie w słodkie misie. Wyobraziłam sobie wpadających rabusiów z pistoletami w dłoniach i w tym słodkich gaciach w misie;) Mój przyjaciel nie zrozumiał, dlaczego tak bawi mnie jego styl ubierania.


Po włoskiej kawie chciałam zjeść cos afrykańskiego, byle nie fastfood. Mój przyjaciel zaprowadził mnie do typowo lokalnej knajpy. Cos jak sklep rzeźnika, gdzie możesz kupić mięso i zanieść je do domu by przyrządzić z niego obiad – bądź poprosić o przyrządzenie na miejscu. W RPA mówi się „mięso to mięso, a kurczak to sałatka”. Wołowina jest tam bardzo dobra i tania (w porównaniu do naszych cen”. Zamówiliśmy obiad składający się ze steku, kiełbasy, papki Pap (z kukurydzy) i chakalaka (ostrej sałatki z marchewki). I do tego bardzo dobre afrykańskie piwo. Prosto tanio i smacznie. Mimo, ze byłam jedyną „białą osobą” w tym miejscu nie czułam się ani zagrożona ani źle. Za to ilość jedzenia, jaką zamawiali osoby siedzące obok mnie, szokowała. Lubią dużo mięsa !!!!
Pretoria nie jest turystyczna i nie ma zbyt wiele do zaoferowania, ale tu można zobaczyć prawdziwą Afrykę. W Afryce nadal jest podział na kolor skóry. Są dzielnice białych i czarnych. Oczywiście powoli to zaczyna się mieszać, gdyż do Afryki przybywa coraz więcej białych ludzi (potrzeba jest dużo wykwalifikowanych pracowników, którym dobrze tu płacą). Mnóstwo dzieciaków, które za mniej niż 1 zł muszą przeżyć, dlatego żywią się tanimi chrupkami lub popcornem. Mnóstwo śmieci na ulicach i jeszcze więcej bezdomnych na ulicy. Bogaci turyści jeżdżą do Soweto zobaczyć głód i nędzę. Płacą za to dużo kasę by z dachu luksusowego autobusu popatrzyć na biedę. Tu można przejść się po prostu ulicą, by doświadczyć tego samego.





Po całym dniu wieczorem zmęczona wracałam do domu jedząc pączki (street food) i szczęśliwa, ze położę się spać. Ale jakby było tak łatwo było by nudno. Okazało się, że zgubiliśmy klucz od mieszkania i trzeba było wyłamać drzwi. Jak nie boje się podróżować sama, tak zasnąć bez możliwości zamknięcia drzwi mnie przerażało. Więc po znalezieniu darmowego wi-fi znalazłam osobę, która zaoferowała się po mnie przyjechać i zabrać mnie do siebie. 

Jeszcze przed opuszczeniem Pretorii mój gospodarz za punkt honoru postawił sobie ugościć mnie jak królową i ugotował kolację. Była bardzo smaczna, choć bardzo tłusta. oni bekon smażą na litrze oleju. Dostałam kluski (słowo al dente u nich nie istnieje, najlepsze są rozgotowane kluchy) z rybkami z puszki i bardzo ostro przyprawione. 



chcecie znać dalszą część ;)))?

następny przystanek okazał się być w następnym mieście o czym dowiedziałam się nad rankiem. Ale są takie w życiu momenty, że „to, ze masz dach nad głową przesłania ci cała resztę”. 

Przyjechał po mnie uroczy holender, którego akcent był tak niezrozumiały, że po prostu kiwałam głową i uśmiechałam się, kompletnie nie wiedząc, co do mnie mówi. Samochód wyglądał tak, ze w Europie nie byłby dopuszczony do ruchu. Na kolanach kierowcy siedział duży spasiony labrador, wiec to, że dojechałam na miejsce było dużym sukcesem. Tak o to dojechałam do miasta Centurion. A konkretnie wylądowałam na farmie ;) gdzie poczułam się torchę jak aktorka na planie serialu „Dr Quinn”.

c.d.n.






p.s. bardzo bym chciała podziękować autorowi bloga Masy Perłowej i polecić wam ten blog http://www.masaperlowa.pl
gdzie przed wyjazdem znalazłam wiele ciekawych wskazówek o RPA